Budowlańcy z Niemiec wracają do Polski
22 kwietnia 2008Na wielkich budowach w Niemczech słychać języki wszystkich krajów Europy środkowo-wschodniej. Wśród robotników budowlanych jest więcej obcokrajowców niż Niemców. Tak jest też w byłej dzielnicy rządowej w Bonn. Na placu budowy centrum kongresowego Narodów Zjednoczonych pracuje na kontraktach 150 Polaków. Pracodawcą jest polski podwykonawca - firma "Polbau" z Opola. Przed kilku laty "Polbau" zatrudniał w Niemczech około 2000 pracowników. Dzisiaj jest ich tylko pięciuset.
- Kiedyś niemieckie budowy były dla Polaków prawdziwym El Dorado. Ale teraz zmierza to w tym kierunku, że pracownicy będą chętniej pracowali w Polsce. Warunki, które firmy oferują w Polsce to może jeszcze nie jest jeden do jednego, ale są to już warunki porównywalne, a w najbliższych miesiącach, za jakieś dwa lata będą na pewno identyczne - twierdzi Józef Korłub, szef polskiej ekipy w Bonn.
Niewykorzystany kontyngent
Aktualnie na niemieckich budowach pracuje 7000 robotników kontraktowych z Polski i uzgodniony przez rządy kontyngent wykorzystany jest tylko w połowie. Pięć lat temu było ich jeszcze 22 tysiące. Zdaniem Stowarzyszenia Polskich Przedsiębiorstw Usługowych w Niemczech winna jest temu nieprzyjazna polityka w branży budowlanej: częste kontrole Polaków i utrudnienia przy załatwianiu formalności oraz niższe płace.
- Wielu Polaków woli pracować w Irlandii czy Anglii, bo stawki godzinowe tam są większe niż w Niemczech. I nic nie wskazuje na to, że w najbliższym czasie coś sią zmieni - mówi Oliver Zander z niemieckiego Związku Firm Budowlanych.
Niemcy nie zamierzają płacić więcej niż 12,5 euro na godzinę. Tymczasem na budowach w Irlandii, Anglii czy w Danii i Finlandii stawka godzinowa brutto wynosi nawet 29 euro.
- Sytuację komplikuje fakt, że w Europie, która jest jednym wielkim rynkiem, nie mamy w branży budowlanej porównywalnych stawek godzinowych. Musi się to w najbliższym czasie zmienić, aby rynek pracy zaczął normalnie i w pełni funkcjonować. Polskie płace nadgoniły stawki niemieckie, fachowcy są tam coraz lepiej opłacani. Jeśli ten stan się utrzyma, zniknie wreszcie zjawisko dumpingu płac. Nie będzie też podstaw dla tzw. regulacji i okresów przejściowych w branży budowlanej i usługowej - podkreśla Oliver Zander.
Wracać czy nie wracać?
Pomimo tej sytuacji, trzydziestosześcioletni Krzysztof, którego kontrakt na budowie w Bonn dobiega końca, chce dalej pracować za granicą:
- To są zawsze większe pieniądze niż w kraju, bo jest zwrot podatku, za urlop pieniążki są. No jak się troszkę pociągnie nadgodzin to raczej się opłaca. Dopóki człowiek jest młody, póki są siły i chęci, to za granicą większych pieniędzy poszukać, a później dopiero na miejscu.
Natomiast starsi budowlańcy, którzy od kilkunastu lat prowadzą tułacze życie na niemieckich budowach, cieszą się z korzystnej zmiany koniunktury w Polsce. W wielkich aglomeracjach, jak Warszawa, Wrocław czy Kraków, potrzebna jest każda para rąk do pracy. Dlatego stolarz Stanisław, po zakończeniu kontraktu, chce wracać do kraju. Niebagatelną rolę odgrywa tu silna złotówka i tym samym niekorzystny kurs euro.
- To samo będziemy może już zarabiać w Polsce i jesteśmy na miejscu z rodziną. Teraz w gazecie krakowskiej było, że w branży budowlanej jest wzrost płac od 15-25 procent. Poza tym szykują się duże budowy, stadiony, drogi. Prawdopodobnie jak się zjedzie, to nie ma problemu z pracą w polskiej firmie, gdzieś tam bliżej domu - dodaje pan Stanisław.
Tymczasem także na niemieckich budowach potrzeba fachowców. Swoich jest zdecydowanie za mało, a polscy budowlańcy rozglądają się za lepszymi ofertami u sąsiadów. Jeśli Niemcy nie będą lepiej płacić i nie ułatwią pracy polskim robotnikom, wkrótce język polski na niemieckiej budowie stanie się rzadkością.