Westerwelle Polen
2 listopada 2009Po obowiązkowej Brukseli na drugi ogień poszła Warszawa, a dopiero potem Paryż i Haga. Dobrosąsiedzkie stosunki z Francją pozostaną niezmiennie priorytetem niemieckiej polityki zagranicznej. Mówi się jednak o nowym rozłożeniu akcentów.
Taka kolejność - najpierw Warszawa, potem Paryż - jest spełnieniem obietnic, jakie nowy minister spraw zagranicznych dawał swojemu elektoratowi podczas kampanii wyborczej. Chcę poprawić stosunki z Europą wschodnią - zapowiadał Guido Westerwelle - i to spodobało się Warszawie.
Wizyta nad Wisłą nie przyniosła żadnych konkretów. Spotkania z ministrem Sikorskim i prezydentem Kaczyńskim miały przede wszystkim symboliczne znacznie. Westerwelle zademonstrował, jak poważnie traktuje obietnicę, że będzie z większą uwagą patrzył na kraje Europy środkowej i wschodniej i mniejsze państwa członkowskie UE. Można odnieść wrażenie, że jest mu śpieszno, bo już 30.10 spotkał się na śniadaniu z szefami dyplomacji krajów Beneluxu, na poniedziałek (2.11) zaplanowano z kolei wizyty w Hadze i Paryżu.
Taki harmonogram wizyt wywołał u francuskiego rządu lekką irytację. Zwyczajem było bowiem, że w pierwszą podróż zagraniczną nowi szefowie berlińskiego MSZ udawali się nad Sekwanę. Ale stosunki niemiecko-francuskie opierają się na tak trwałym fundamencie, że taka modyfikacja trasy pierwszych wizyt nie doprowadzi do żadnych dyplomatycznych zgrzytów.
Zapobiegać frustracji
Postępowanie ministra Westerwelle jest właściwe. Pokazuje mniejszym krajom członkowskim Unii, nierzadko cierpiącym na lekki kompleks niższości, że są traktowane poważnie i że się liczą. Ta strategia ma służyć podniesieniu ich poczucia własnej wartości. I jest to znakomity pomysł, bo wszędzie tam, gdzie jest sporo frustracji i niezadowolenie z powodu dominujących w Europie Niemiec i Francji, rodzi się chęć stawiania oporu i budowania blokad.
Pokazali to już Holendrzy blokujący eurokonstytucję w 2005 roku i Irlandczycy oraz Czesi zgłaszający zastrzeżenia wobec Traktatu Lizbońskiego.
Polacy w ostatnim czasie mieli poczucie, że zarówno Stany Zjednoczone, jak i Niemcy szukają zbliżenia z Moskwą, a pomijają Warszawę. Pamiętają jednak o tym, że Guido Westerwelle wielokrotnie piętnował naruszanie praw człowieka w Rosji. Stąd rodzi się w Polsce nadzieja, że nowy szef niemieckiej dyplomacji będzie miał nieco bardziej zdystansowany do władz kremlowskich niż jego poprzednik Steinmeier.
Właściwą strategią jest więc bez wątpienia podbudowanie ego krajów, które czują się niedoceniane czy wręcz lekceważone. Wiąże się to jednak z pewnym ryzykiem. Westerwelle musi uważać, żeby dla znaczących partnerów w zachodniej Europie nie stać się pełnomocnikiem do spraw wschodnioeuropejskich i asystentem kanclerz Merkel, która stosunkami z poważnymi partnerami na zachodzie zajmuje się najchętniej sama.
Ludger Kaźmierczak/Małgorzata Matzke
red.odp.: Agata Kwiecińska