260209 Vertreibung Geschichte
27 lutego 2009Do końca lat 80-tych, w czasie zimnej wojny, podział na fronty był klarowny. Zachodnioniemiecki "Związek Wypędzonych" uważany był w PRL za wylęgarnię rewanżystów i rewizjonistów. Rewanżyzm to ideologia zemsty za przegraną wojnę. Rewizjonizm zakładał korektę historii na korzyść Niemiec - szczególnie poprzez odzyskanie utraconych terenów na wschodzie i relatywizowanie niemieckiej winy za śmierć i cierpienie milionów ofiar w czasie wojny.
W 20 lat po zakończeniu zimnej wojny Niemcy i Polska są partnerami w NATO i UE i nie ma między nimi żadnych sporów granicznych. Wszystkie rządy federalne od prawie 40 lat podkreślają, że Niemcy nie wysuwają żadnych roszczeń terytorialnych ani odszkodowawczych wobec Polski. Z takimi roszczeniami występuje jedynie prywatna firma "Pruskie Powiernictwo" - tylko luźno związana ze "Związkiem Wypędzonych". "Powiernictwo" domaga się zwrotu pozostawionych w Polsce nieruchomości lub wypłaty stosownych odszkodowań.
Spór o historię
Jednak stary spór o historię rozgorzał na nowo. Kością niezgody jest wspomnienie ucieczki i wysiedlenia - los, który stał się udziałem milionów Niemców i Polaków. W 2000 roku "Związek Wypędzonych" założył fundację "Centrum przeciw Wypędzeniom". Celem tego projektu było utworzenie ośrodka dokumentacji wypędzeń w XX wieku. Pomysł i koncepcja "Centrum" wywołała jednak kontrowersje zarówno w Polsce jak i w samych Niemczech. Rząd Niemiec postawił na kompromis - zdecydowano, że Centrum wprawdzie powstanie, ale nie pod egidą "Związku Wypędzonych", lecz w ramach państwowego muzeum historycznego w Berlinie.
Według kanclerz Angeli Merkel placówka ta ma upamiętnić "zgrozę wypędzenia", bez umniejszania przyczyn, które do tego doprowadziły. -"I chodzi tu przede wszystkim o pojednanie - pojednanie szczególnie z naszymi europejskimi sąsiadami" - dodała szefowa niemieckiego rządu.
Nowa placówka, znana pod roboczą nazwą "widoczny znak", ma umożliwiać też historykom prowadzenie badań. W radzie "znaku" zasiadać mają zagraniczni naukowcy - w tym Polacy, Węgrzy i Czesi. Członkami gremiów nadzorczych mają być posłowie do Bundestagu, członkowie rządu, przedstawiciele niemieckich wysiedlonych oraz innych grup społecznych.
Jako posłanka CDU do Bundestagu Eryka Steinbach zalicza się do tej kategorii i od początku podkreślała swoją wolę uczestnictwa w tych gremiach.
- "Rozumie się samo przez się, że Związek Wypędzonych musi uczestniczyć w tworzeniu tego ośrodka dokumentacyjnego - zarówno radą jak i czynem. To w Niemczech powszechna praktyka, stosowana także w przypadku innych grup ofiar. I jestem pewna, że będzie tak i w tym przypadku".
Polskie zastrzeżenia
Jednak uczestnictwo szefowej "Związku Wypędzonych" w gremiach "znaku" to kwestia sporna. W Polsce nie zapomniano, że jako posłanka Eryka Steinbach głosowała przeciwko uznaniu granicy na Odrze i Nysie. Zaraz po przejęciu kierownictwa "Związku" w 1998 roku Steinbach zażądała, by zablokować przystąpienie Polski do Unii Europejskiej tak długo jak Warszawa, przynajmniej symbolicznie, nie przeprosi za wysiedlenia Niemców.
To sprawia, że strona polska uważa kandydaturę Erykę Steinbach do uczestnictwa w gremiach "widocznego znaku" za nie do przyjęcia
- "Przewodnicząca "Związku Wypędzonych" symbolizuje po prostu tradycję, która nie przyczynia się specjalnie do pojednania" - potwierdził ostatnio w wywiadzie dla telewizji ZDF ambasador RP w Berlinie Marek Prawda. Jednocześnie dyplomata podkreślił zasadnicze zastrzeżenia Polski do projektu nowej placówki:
- "To dla nas problematyczne jeśli z łańcucha humanitarnych katastrof wyjmuje się tylko jeden element i czyni go fundamentem europejskiej pamięci".
Kontrowersje w Niemczech
Także w Niemczech kwestia uczestnictwa Steinbach w gremiach "widocznego znaku" stała się przedmiotem debaty politycznej - na przedpolu tegorocznych wyborów. Jak posłanka i członkini prezydium chrześcijańskiej demokracji (CDU) Steinbach stanowi dla szefowej CDU i kanclerz Angeli Merkel szczególny problem. Z jednej strony wysiedleni to elektorat, z drugiej - nie jest tajemnicą, że stosunki z Polską leżą Angeli Merkel szczególnie na sercu.
Podczas gdy socjaldemkraci podzielają zdanie Polski na temat kandydatury Steinbach, w łonie samej CDU istnieją kontrowersje między tymi, którzy wspierają panią Steinbach i jej przeciwnikami - twierdzi socjaldemokratyczny wicekanclerz i kontrkandydat pani Merkel do fotela kanclerza w kolejnych wyborach Frank-Walter Steinmeier (SPD). - "Wiem, że Urząd Kanclerski prowadził na ten temat intensywne rozmowy z polskimi sąsadami - sąsiadami, którzy powiedzieli nam, że ufają nam, że pani Steinbach nie będzie pełniła żadnej roli w gremiach tej fundacji. Z polskiego punktu widzenia może to oznaczać rozczarowanie. Nie wyobrażam sobie, by ze strony CDU wysunięto propozycję rozwiązania, która oznaczałaby ponowne obciążenie stosunków niemiecko-polskich" - uważa Steinmeier, który w koalicyjnym rządzie SPD-CDU/CSU pełni rolę ministra spraw zagranicznych.
Schwan: Nie prowokujmy Polski
Także Gesine Schwan, socjaldemokratyczna kandydatka na prezydenta RFN nawołuje koalicyjnego partnera do podjęcia decyzji, która nie zostanie odebrana w Polsce jako prowokacja. Jej zdaniem nowy początek w stosunkach polsko-niemieckich oznacza, że należy usunąć w cień osoby, które drugi partner uznaje za prowokujące. - "Polski rząd uczynił to bardzo szybko. Wszystkie osoby, który za poprzedniego rządu zwróciły na siebie uwagę agresywnymi wypowiedziami na temat Niemiec zostały odsunięte. Jednocześnie było jasne, że "Związek Wypędzonych" powinien mień swoich reprezentantów w "widocznym znaku", ale że nie powinna być to szefowa tego Związku" - powiedziała Gesine Schwan w czasie jednej z dyskusji panelowych we Frankfurcie nad Menem.
Czy Eryka Steinbach rzeczywiście zasiądzie w radzie fundacji "Widocznego znaku" zadecyduje niemiecki rząd. Nie wiadomo jeszcze kiedy zapadnie ta decyzja. Rzecznik rządu zapewnił jednak, że decyzja zostanie podjęta w duchu porozumienia z Polską. Sama kanclerz zwróciła też uwagę, że stosunków niemiecko-polskich nie należy redukować tylko do sporu o kandydaturę Eryki Steinbach.