Strajk kierowców polskiej firmy. „Zostaniemy do końca!”
24 września 2023Kacha nie je już czwarty dzień. – Tylko woda i – niestety – papierosy – mówi gruziński kierowca. Na jego twarzy widać zmęczenie. Kacha skarży się na zimno i zarzuca kaptur na głowę, mimo że słońce przygrzewa w ten ostatni dzień lata. Jest 22 września. Cztery dni wcześniej Kacha i 29 innych kierowców rozpoczęli strajk głodowy. – To nasza ostatnia deska ratunku – mówi w rozmowie z DW.
W Niemczech na parkingu Graefenhausen przy autostradzie A5 niedaleko lotniska we Frankfurcie Kacha przebywa już od połowy lipca. Strajkuje tam ponad 80 kierowców ciężarówek, którzy domagają się od polskiego spedytora wypłaty zaległych pensji. Pochodzą głównie z Gruzji i Uzbekistanu, ale są też Ukraińcy i Turcy. Pracują w firmach grupy Mazur – AGMAZ, LUK MAZ i IMPERIA LOGISTYKA – z siedzibą w Pobiedniku Małym koło Krakowa.
U polskiego spedytora Kacha pracuje od trzech lat. Jeździ po całej Europie za 80 euro dziennie. – Zawsze płacili z opóźnieniem albo odciągali od pensji jakieś niejasne należności – mówi. Ale teraz od czterech miesięcy nie dostaje pensji.
Roman w trasę wyjechał dopiero w połowie marca i jeździł do 3 sierpnia. Jak obliczył, firma LUK MAZ jest mu winna prawie sześć tysięcy euro. A jeździł głównie po Niemczech, Austrii i krajach Beneluksu. Wie, że musiał zarabiać więcej niż 80 euro dziennie, bo na przykład jeżdżąc po Niemczech ma prawo do minimalnej stawki godzinowej obowiązującej w tym kraju, czyli 12 euro. Żądania Romana są skromne. – Każdy człowiek ma dostać pieniądze za pracę. Nie chcę dostawać jak Niemiec, ale za darmo pracować nikt nie będzie. Żeby chociaż zapłacili to, co obiecywali – mówi. Jak twierdzi, w ciężarówce spędzał całe tygodnie. Firma nie zapewniała mu noclegu w hotelu, chociaż po dwóch tygodniach w trasie pracodawca ma taki obowiązek.
Drugi strajk
To drugi strajk kierowców grupy Mazur na parkingu przy A5. Już w kwietniu br. strajkowało tam ponad 60 kierowców. Przebieg protestu był burzliwy i odbił się szerokim echem, kiedy do protestujących przyjechał wynajęty przez właściciela firmy „paramilitarny” zespół detektywa bez licencji Krzysztofa Rutkowskiego. Konieczna była interwencja niemieckiej policji, a prokuratura w Darmstadt prowadzi w tej sprawie dochodzenie.
Roman pamięta ten dzień. – Stałem koło Drezna, przyjechał człowiek z firmy i powiedział, że zbiera kierowców, bo trzeba zabrać puste ciężarówki – opowiada. Przywieziono go wraz z innymi kierowcami na parking w Graefenhausen. – Przyjeżdżamy, a tutaj strajk i jacyś ludzie próbują odebrać ciężarówki. Przyjechała policja – mówi. – Nawet nie pomyślałem, że za kilka miesięcy ja będę tutaj stał i strajkował.
Podczas pierwszego strajku po około czterech tygodniach kierowcy osiągnęli porozumienie z Mazurem. Spedytor zobowiązał się do wypłaty zaległych wynagrodzeń na sumę ponad 300 tysięcy euro.
Już wtedy protest kierowców ze Wschodu zwrócił uwagę opinii publicznej w Niemczech na warunki pracy w międzynarodowym transporcie towarów. Na kierowców, którzy miesiącami jeżdżą po Unii Europejskiej za zaniżone płace i mieszkają w swoich ciężarówkach. Na dodatek od miesięcy nie dostają wynagrodzenia.
„No money”
Teraz tiry Mazura stoją na parkingach Graefenhausen po obu stronach autostrady. Na masztach powiewają flagi Gruzji i Uzbekistanu, a wielkie transparenty informują o strajku. „Mazur Debtor. No Money” – wypisano na plandece jednej z ciężarówek.
Na innych – plakaty pokazujące, jakie firmy współpracują z grupą Mazura. Wśród nich największe niemieckie koncerny – koleje DB, DHL, Audi, Dachser, Red Bull i inne. Ich kodeksy postępowania głoszą, że oczekują od kontrahentów przestrzegania praw człowieka, w tym podstawowych standardów pracy, „działania uczciwie, odpowiedzialnie i fair”.
Co rusz zdjęcie właścicieli firm Łukasza i Agnieszki Mazurów. Uśmiechnięci i eleganccy pozują przy czarnym sportowym samochodzie. W tle flota ciemnoniebieskich ciężarówek AGMAZ.
Dla strajkujących od prawie dziesięciu tygodni kierowców rzeczywistość jest inna. Przyczepy samochodów zamieniły się w ich salony, palety służą za stoły, skrzynki – za krzesła. Przy wozach kuchenki gazowe, na których gotuje się makaron albo podgrzewa zawartość konserwy. Obok woda w kanistrach. Na samochodach suszą się ręczniki i pranie. Przy placu stoi kilka przenośnych kabin sanitarnych. Jedyny na parkingu płatny prysznic co rusz jest nieczynny. Trzeba improwizować. – Grzejesz wodę w kanistrze na słońcu. Potem wchodzisz do pustej przyczepy, wysoko zawieszasz kanister i się myjesz – mówi Roman.
Na kabinach swoich ciężarówek kierowcy wypisali, ile pieniędzy jest im winien polski pracodawca. Łącznie to ponad pół miliona euro.
Ale Mazur nie chce płacić. – To drapieżcy! Nie mają skrupułów – mówi Edwin Atema z holenderskiej federacji związków zawodowych FNV i Europejskiego Związku Pracowników Transportu. Atema reprezentuje strajkujących kierowców w sporze z pracodawcą. I on pomieszkuje teraz na parkingu.
Jak mówi, Łukasz Mazur uznał, że nie jest pracownikom nic winny, a cały strajk nazwał „szantażem”. Do prokuratury w Darmstadt wniósł przeciw kierowcom pozew. Podczas ostatniej rozmowy przyznał jednak, że jest winny kierowcom pieniądze. – Już mieliśmy nadzieję, że dojdzie do negocjacji – mówi Atema w rozmowie z DW. – Ale potem Mazur powiedział, że jest jeszcze druga strona: kierowcy są winni pieniądze firmie, bo zatrzymali pojazdy na parkingu. Każdy z nich ma zapłacić Mazurowi 10-20 tysięcy złotych – relacjonuje związkowiec.
O komentarz poprosiliśmy także drugą stronę. Nasze zapytania do firm AGMAZ i LUK AZ pozostały bez odpowiedzi.
Chora branża
Edwin Atema pytany, jak ten strajk może się skończyć, mówi: – W dziesięć minut, jeżeli niemieckie firmy z łańcucha dostaw uregulują należność za transport nie z przewoźnikiem, a z jego strajkującymi kierowcami.
Związkowiec napisał do wszystkich firm, których towar był przewożony na ciężarówkach stojących w Graefenhausen. Na razie zapłaciły tylko dwie austriackie firmy spedycyjne – każda po 20 tysięcy euro. I zobowiązały się zerwać współpracę z Mazurem. – Teraz grube ryby powinny zrobić to samo – mówi Edwin Atema. – One wszystkie mówią o poszanowaniu praw człowieka, ludzkich warunkach pracy. To one decydują teraz o życiu i śmierci tych kierowców i ich rodzin.
Strajk w Graefenhausen rzuca światło na cały sektor transportowy i pokazuje, jakie nieludzkie warunki panują w tej branży. – Dla tych zrozpaczonych kierowców strajk był ostatnią możliwością, ale na każdym parkingu zatrzymują się ciężarówki. Wystarczy podejść i zapytać. Okaże się, że wielu kierowców jest w podobnej sytuacji, jak ich koledzy z Graefenhausen – mówi Atema. Podkreśla, że to główni wykonawcy muszą dokonać zmian w łańcuchu dostaw, ale na razie nie jest to ich priorytetem. – Po pierwszym strajku i skandalu z patrolem Rutkowskiego wszyscy główni wykonawcy zapewnili, że nie będą już współpracować z Mazurem. Kilka miesięcy później te firmy znowu pojawiły się w łańcuchu dostaw – mówi holenderski związkowiec.
W lipcu Państwowa Inspekcja Pracy przeprowadziła kontrole w podkrakowskich firmach Mazura. Przedstawione przez pracodawcę dokumenty pokazały, że kierowcy otrzymali wynagrodzenia zgodnie z liczbą godzin pracy zawartą w ewidencji, ale pracowali tylko po kilkadziesiąt godzin w miesiącu – donosi serwis Trans.info. Kiedy zatem inspektorzy zażądali od przedsiębiorcy przedstawienia plików cyfrowych z tachografów oraz kart kierowców za okres objęty kontrolą, okazało się, że „pliki były uszkodzone i nie było możliwości ich odczytania przez program” – mówiła serwisowi Anna Majerek, rzeczniczka prasowa Okręgowego Inspektoratu Pracy w Krakowie.
Okazało się także, że „cudzoziemcy pracowali w mniejszej liczbie godzin niż wskazana w zezwoleniach na pracę”. – Polskie urzędy powinny zrobić wszystko, żeby samochody takiej firmy już nigdy nie jeździły po drogach – komentuje Edwin Atema.
„Nadzieja umiera ostatnia”
Do Graefenhausen przyjeżdżają niemieccy i europejscy politycy, obiecując pomoc. Niemieckie ministerstwo pracy poleciło sprawdzić, które firmy z Niemiec zlecają transport grupie Mazur, a szef niemieckiej socjaldemokracji Lars Klingbeil osobiście zadzwonił do różnych firm.
Wsparcia strajkującym udzielają niemieckie związki zawodowe i przeróżne organizacje, przywożąc jedzenie, napoje i najpotrzebniejsze artykuły. W okolicznych miejscowościach kluby sportowe i stowarzyszenia udostępniły kierowcom szatnie i prysznice, mieszkańcy podarowali im rowery. O strajku donoszą niemieckie media. – Jesteśmy wdzięczni za każdą pomoc. Bez niej nie dalibyśmy rady – mówi Gruzin Zaal.
Są solidarni, ale z dnia na dzień część z nich coraz mniej wierzy w wygraną. – Myślę, że Łukasz Mazur nam nie zapłaci – mówi Siergiej, któremu firma jest dłużna 7,5 tys. euro. Jego kolega Roman jest zmęczony tym czekaniem, ale ma jeszcze promyk nadziei. Podobnie jak Zaal. – Będziemy walczyć do końca – mówi. – Chcę tylko pieniędzy za swoją pracę. Jechałem z każdym towarem, uczciwie pracowałem. Zostaniemy do końca! – zapowiada Zaal. I jak mantrę powtarza, że „nadzieja umiera ostatnia”.
Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>