Tom Koenigs krytycznym obserwatorem działań w Afganistanie
3 marca 2012DEUTSCHE WELLE: Niedawno zamordowano w gmachu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Kabulu dwóch amerykańskich doradców. MSW jest jednym z najbardziej strzeżonych miejsc w Afganistanie. Przez dwa lata był pan w tym kraju specjalnym wysłannikiem ONZ. Czy pan to rozumie?
Tom Koenigs: Takie rzeczy się zdarzają. Na samobójczych zamachowców nie ma rady.
DW: W MSW też trzeba się z tym pogodzić?
T.K. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych też. Taka jest prawda i bardzo nad tym ubolewamy. Wydaje mi się jednak, że się tę sprawę trochę przerysowuje. Potencjalnie zagrożeni są wszyscy, którzy pracują w MSW.
DW: Czy w Afganistanie można w ogóle mówić o bezpieczeństwie?
T.K. Afganistan jest niepewnym krajem i trwa tam wojna, dochodzi do zamachów i zamachów samobójczych. Ale w wielu regionach można już żyć bezpiecznie i są tam też instytucje, które dobrze działają. Zatem nie wolno nam wylewać dziecka z kąpielą.
DW: Po zamachach w Afganistanie, zwłaszcza po spaleniu egzemplarzy Koranu, ma się wrażenie jakby cała zachodnia strategia bezpieczeństwa poniosła fiasko. A może to też przesada?
T.K. Trochę przesady w tym jest. Pewnie, że byłoby lepiej, gdyby w porę więcej zainwestowano w szkolenie policji. Zbyt długo trzymano się kursu militarnego. Uważam, że przekazanie odpowiedzialności w ręce afgańskich sił bezpieczeństwa było właściwym krokiem.
DW: Zachodni sojusznicy ściśle współpracują z afgańskimi władzami bezpieczeństwa. W ostatnim czasie dochodzi jednak do tego, że rzekomi sprzymierzeńcy raz po raz nieoczekiwanie występuje przeciwko własnym ludziom i ich mordują. Tak było z Niemcami, z Amerykanamii i Francuzami. Czy koncepcja ścisłej kooperacji poniosła porażkę?
T.K. Koncepcje ścisłej współpracy z Afgańczykami i szkolenie ich ludzi uważam za słuszne. Ale jak wiemy, w takiej sytuacji trzeba się też liczyć z zagrożeniami. Podkreślam raz jeszcze. Gdyby się o wiele wcześniej postawiło na afgańskie siły specjalne i ich wyszkolenie, bylibyśmy dziś o wiele dalej.
DW: Na początku siły ISAF traktowano w Afganistanie jako wyzwolicieli. Kiedy to się zmieniało? Kiedy stały się w oczach Afgańczyków okupantami?
T.K. Nie sądziliśmy, że będziemy mogli tam pracować tylko bardzo ograniczony czas. Ten czas w dużej mierze zmarnowaliśmy. To był okres od 2001-2006 roku. Jak by nie było, pięć lat. Nie da się już ich nadrobić. Gdyby zaraz na początku powiedziano, że zostaniemy w Afganistanie 10 lat i, że do tego czasu wszystkie zadania muszą być wykonane, bylibyśmy dziś pewnie dalej.
DW: To, że Afganistanu nie udało się wyzwolić przy pomocy wojska, tymczasem wszyscy zrozumieli. Teraz stawia się na rozwiązanie polityczne. Jak wygląda właściwie polityczne rozwiązanie dla Afganistanu?
T.K. Przyszłość Afganistanu leży w rękach Afgaczyków. Nadal działają tam fundamentaliści. Powinniśmy wesprzeć siły umiarkowane. Ale istotne decyzje Afgańczycy muszą podejmować sami.
DW: Jaką rolę będą odgrywać talibowie po wycofaniu się sił ISAF z tego kraju?
T.K. Talibowie pozostaną zróżnicowaną grupą jaką byli zawsze. Miejmy nadzieję, że do władzy dojdzie legalna siła polityczna, która będzie przestrzegać konstytucji, która będzie respektować monopol władzy państwowej i będzie w stanie oprzeć się zwolennikom przemocy. Siły demokratyczne będą potrzebować wsparcia.
DW: Czy Karzaj będzie odgrywać jakąś rolę?
T.K. Kadencja Karzaja kończy się w 2014 roku. Dobrze by bylo, gdyby po tym okresie nastąpiła zmiana u steru władzy.
DW: Czy Afganistan stanie się po 2014 roku republiką plemienną?
T.K. W moim przekonaniu panowanie plemion chyli się na całym świecie ku końcowi. W Afganistanie mamy regiony zacofane, gdzie plemiona mają jeszcze coś do powiedzenia, ale nie sądzą, żeby znów się umocniły.
Życzyłbym sobie, aby z czasem struktury demokratyczne objęły cały Afganistan.
Daniel Scheschkewitz / Iwona D. Metzner
red. odp.:Barbara Cöllen