Wspomnienia więźnia Auschwitz: "Nie ma sytuacji bez wyjścia"
27 stycznia 2009Janusz Młynarski, więzień Auschwitz numer obozowy 355, dzisiaj patrzy na swoje życie bez krzty zgorzknienia i to pomimo tego, że jego biografia obfituje w wiele przykrych niespodzianek.
- "Jedna rzecz, która mi pozostała, to optymizm, wiara w człowieka i świadomość, że jutro wszystko nas może opuścić, tylko nie nadzieja. Wiem tylko jedno - życie jest tak śliczne, że warto jest żyć. Tylko nie załamywać się. Z każdej sytuacji można wyjść” - opowiada.
Ten pełen nadziei stosunek do życia pozwolił Januszowi Młynarskiemu przeżyć pięć lat piekła KZ Auschwitz i ewakuację więźniów, tzw. Marsz Śmierci. Do obozu Janusz Młynarski trafił 14 czerwca 1940 roku z łapanki w Krakowie, pierwszym transportem w grupie 727 więźniów politycznych. Obozem kierował wtedy słynny oprawca Karl Fritzsch. Pokazując na kominy krematorium nie dawał więźniom nadziei na wyjście z obozu. Janusz Młynarski opowiada, że wtedy nastawił się na długi pobyt. Miał 17 lat i szybko nauczył się, jak wybrnąć z nieszczęść i pomagać innym.
Mueller czyli Młynarski
Urodził się w Poznaniu z brzmiącym po niemiecku nazwiskiem Mueller, ale, jak podkreśla, w polskiej rodzinie. Kiedy Niemcy napadli na Polskę, zmienia nazwisko na Młynarski. Jako działacz polskiego podziemia w kręgach kościoła katolickiego, nie chciał zwracać na siebie uwagi gestapo swoim po niemiecku brzmiącym nazwiskiem.
Janusz Młynarski opowiada, że aby przeżyć, nie wolno było zachorować. Trzeba było dbać o to, żeby mieć suchy pasiak. Lecz choroby nie omijały go. Zachorował na tyfus plamisty. Przeżył dzięki pomocy innych i potem sam pomagał innym pracując w obozowym lazarecie.
Na pięć dni przed wyzwoleniem obozu przez armię radziecką ewakuowano więźniów. Janusz Młynarski wyruszył w Marszu Śmierci w kierunku Austrii. Mówi, że cudem przeżył. Ważył 32 kilo. Wrócił do Polski, kiedy ktoś powiedział mu, że usłyszał w radiu apel jego matki, która błagała, żeby wrócił do domu do Poznania.
Uwolnić się od koszmarów
Nie wszyscy ludzie, którzy przeżyli koszmar obozów koncentracyjnych, potrafili później poradzić sobie w życiu. Receptą Janusza Młynarskiego na życie było, by żyć dalej. Wielu z jego obozowych kolegów nie było do tego zdolnych.
-„Oni nie opuszczali Oświęcimia, byli ciągle w tym samym towarzystwie, ciągle o Oświęcimiu mówili. A ja zająłem się pracą, a nie wspomnieniami, o tym, co było. Oni potem żyli ciągle w depresji, a ja miałem inny cel przed sobą. Miałem egzaminy a w głowie tylko to, czy nadążę ukończyć moje studia. I tak oderwałem się od towarzystwa oświęcimskiego. Dlatego było mi łatwiej.”
Janusz Młynarski z całą determinacją pragnął zostać lekarzem. Odrzucił nawet propozycje znajomego, Adama Kryłowicza, ministra kolejnictwa, byłego więźnia Oświęcimia, który namawiał go, żeby został w Warszawie i objął stanowisko dyrektora Orbisu.
- ”Powiedziałem, że dziękuję za tę propozycję, ale ja chcę się uczyć. Poprosiłem, żeby pomógł mi dostać stypendium. Na krótki czas. Za dwa miesiące mnie zawołali i kazali się zapisać do socjalistycznej młodzieżówki. Powiedziałem, że ja nie chcę politykować, tylko się uczyć. To mi to stypendium zabrali" - wspomina.
Pojednanie z Niemcami
Janusz Młynarski został uznanym chirurgiem. Kiedy jego bezpartyjność zaczęła mu dokuczać w wykonywaniu zawodu, opuścił Polskę. Od 34 lat żyje z żoną w Niemczech i zabiega o pojednanie między Polakami i Niemcami.
Nie wszyscy rozumieją, dlaczego mieszka w Niemczech, w kraju oprawców. Janusz Młynarski odpowiada im, że nie można wszystkich ludzi mierzyć tą samą miarą. W Auschwitz poznał nie tylko niemieckich oprawców. Spotkał tam też Niemców, dzięki którym udało mu się przeżyć i wylicza nazwiska: Langheim, Otto Kiesel, mówi o esesmanie, który wynosił listy więźniów do rodzin i o kilku innych, których nazwisk nie pamięta. Dzisiaj o tym, co przeżył, rozmawia z uczniami w niemieckich szkołach:
- „Oni mnie pytają, jak ja mogę w ogóle patrzeć na to i podać rękę tym, którzy tyle krzywdy mi w życiu narobili. Nie tylko mnie, całemu narodowi polskiemu. Ja mogę tylko odpowiedzieć: Spotkałem i takich i takich Niemców. I większość z nich to tacy, których mogę bardziej chwalić niż ganić. Ja się odzwyczaiłem generalizować. Oceniam każdego z osobna. I dzisiaj mam bardzo wielu niemieckich przyjaciół. Nie mam tu wrogów, a widzę tu po większej części porządnych ludzi i doskonałych przyjaciół”.